(9) Dlaczego ronin nie tonie?
Księża katoliccy są wspaniałym
materiałem na przyjaciół. Nie będziesz miał ich nigdy wielu, za to będziesz
miał ich zawsze i do śmierci. To niemożliwe mieć wielu przyjaciół wśród księży.
W zdecydowanej większości duchowni są indywidualistami, wyposażonymi przez Boga
w twarde charaktery. Unikając dwuznaczności lub pozorów, nie zgodzą się robić w
czyimś świecie za dekorację. Muszą zagrać pierwszą rolę na głównym planie.
Dlatego już na początku przyjaźni z księdzem jest albo twórcza fascynacja,
solidarność, dialog aż do końca albo czasem gwałtowne zapomnienie. Ja mam
jeszcze inny podział tych niewielu przyjaciół księży, których pozyskałem. Noszę
ich sobie w środku jak biało-czarne zdjęcia, wysuwane co rusz z butonierki. Mam
zatem księży przyjaciół doświadczonych bardziej ode mnie, starszych wiekiem,
wodzów i duszpasterzy, którzy nie wiem dla jakiego powodu upodobali sobie przebywać
z młokosem. Mam też kilku przyjaciół z czasu seminarium. Nie piszemy do siebie
często ale w chwilach nielicznych spotkań, krótko i bez kamuflażu wszystko z
cienia kładziemy na stole. Mam jeszcze i tych, którzy stoją za mną murem a ja
twardo staję też za nimi, pomimo gęby wykrzywionej od opinii, mimo potknięć i
niedoskonałości – prawdziwa przyjaźń rodzi się na polach bitew, a nie za
stolikiem w salonikach elit. W ostatni lub nowy segregator pamięci wpinam teraz
wreszcie i księży przyjaciół z kategorii międzynarodowej.
Wśród tych ostatnich ważne miejsce
zajmuje don Antonio Bonzani, włoski misjonarz, który ponad trzydzieści lat temu
wybrał się na służbę do Urugwaju i pozostał tam do dzisiaj. Antonio to baczny
obserwator chylącej się ku wieczorowi, całej kościelnej epoki, konsultant wielu
biskupów aż po Rzym i świadek posoborowego dramatu katolickiej wspólnoty w
Urugwaju. W sytuacji zasiedziałej nad La Platą duszpasterskiej bezradności
nigdy nie stracił pogody ducha, wiernej wiary, ufności w reformę oraz twórczej
inteligencji, która pozwala mu rozróżniać duchy. Przed wyjazdem na misję zdobył
doktorat z dogmatyki. Kiedy w Montevideo nastał, zdecydowany zrobić coś z
chaosem, arcybiskup Cotugno rodem z Italii, powołał swego współziomka na
rektora Fakultetu Teologicznego w Urugwaju. Antonio miał za zadanie postawić tę
uczelnię na nogi. Należało przywrócić polecane przez Kościół katolicki ratio studiorum, położyć kres
ideologicznym szkieletom teologii wyzwolenia, które do dziś tańczą i harcują na
gruzach latynoamerykańskiej refleksji katolickiej, zbudować następnie korpus
kształcenia dla świeckich katechistów z Urugwaju oraz – co najtrudniejsze –
oddalić błędy w wykładach dla przyszłych księży znad La Platy, czyli
przemieszać solidnie kadrę profesorów. Wielokrotnie w naszych rozmowach
wracaliśmy do tych tematów. Antonio był i jest świadom, że nie udało się zrobić
wszystkiego, co zamierzał. Dotykało go często cierpienie. Wykonał jednak
większą część niewdzięcznej roboty, bez wzbudzania dodatkowych konfliktów, bez
wznoszenia sobie pomników czy kapliczek, bez goryczy niespełnienia. Nabył przez
to spokoju z odwagą i wolności z humorem. Kiedy w ostatni poniedziałek, kończąc
wykłady, schodziłem z pierwszego piętra Fakultetu, spotkałem Antoniego w pokoju
docentów. Robił na kolanie notatki, trzymając blisko przed nosem książkę z
wyborem homilii świętego Augustyna. Osobiście wolę czytać Augustyna po łacinie –
mówił, przesuwając palcem gdzieś po stronie – i popatrz tylko na to zdanie: ten, który cię posłał, nie dopuści byś
utonął...
Być może w skutek zamieszania z tematem
woli Bożej daliśmy sobie z nią współcześnie spokój. Nieco wygodniej jest
wstawić do teologii lub kazania jakąś błyskotliwą myśl z tak zwanej dziedziny
ludzkiej egzystencji, pochylając się ze wzruszeniem, w kółko i bez końca nad:
samotnością człowieka, przebaczeniem wobec najbliższych, bezsennością
nieuleczonych wspomnień czy wewnętrzną wolnością człowieka i pielgrzyma, o
której wszyscy lubią posłuchać. Nad wolą Bożą dziś łamią sobie głowę czasem
jeszcze skrupulatne mniszki lub neurotyczni nowicjusze ale żeby nowocześni
katolicy - to nie! Bo jak tu bez zgubionego klucza podejść do zamkniętego
problemu? Czy wola Boża to dyktatura najsilniejszego Bytu wobec podległych Mu
struktur stworzenia? Czy zawsze tak musi być, jak Bóg chce? A może uda się
czymś wolę Boga przekupić, zmienić, odczarować? Unikać woli Bożej głupio lecz
współpracować z nią to ryzyko.
Według interpretacji Augustyna Piotr,
stawiając odważnie stopę na morzu rozjątrzonym przez sztorm, prosi Jezusa o
powołanie: poślij mnie – mówi do Pana apostoł – pozwól mi iść do Ciebie! Wola
Jezusa jest mu przychylna i papież zaczyna kroczyć. Lecz u Boga tysiąc lat jest
jak jeden dzień, a jeden dzień przypomina millenium. Po kilku krokach Piotr:
rybak, apostoł czy papież, traci z widoku to, co było na początku, więc tonie
(por. Mt 14, 28 – 30). A na początku była zgodność pragnień człowieka z wolą
Boga. Nie trzeba tego komplikować. Bóg chce twojego szczęścia, pobudza więc
twoje serce, wspiera twoje pragnienie i zamierza skutecznie doprowadzić je do
celu – to właśnie nazywa się wolą Bożą. I nie ma w naszej wierze pojęcia
bardziej sprzyjającego egzystencji człowieka.
Ronin znajduje rozwiązanie problemu życia w silnej woli, a nie w płochliwych sentymentach. Wola potrafi
dosięgać wiecznych odpowiedzi, sentymenty co najwyżej ocieplają krajobraz na
chwilę. Najpierw jesteśmy tego bardziej niż pewni lecz złośliwy chaos
zwichrzonego porządku natury wyrywa nam potem rozum z głowy: wtedy na początku
dnia zawsze z z czcią całowałem sutannę, dziś parzy mi ona ramiona. W tamtej
pierwszej minucie nie odrywałem od niej wzroku, dziś do niej nie otwieram ust.
Gdy pierwszy raz trzymałem moje dziecko na rękach, płakałem ze wzruszenia, dziś
nie przestaję krzyczeć ze zmęczenia. Wówczas pierwszy raz gotów byłem dla
sprawy postradać życie, dziś budzik o szóstej rano jakby podcina mi gardło. Na
granicach epok obalaliśmy dyktatury, dziś plujemy sobie po oczach – emocje,
lęki, żądze, plany, idee i przesądy miały, mają, mieć będą swe protesty.
Odzyskasz perspektywę, gdy poskromisz w sobie histeryka. Jesteś tylko
człowiekiem lecz kopiąc się z falą wytęż wzrok i powróć myślą do brzegu: skąd i
po co zacząłeś? Tam jest twoja własna wola Boża. Jeśli pierwsze jest na
początku, kroki postawione po pierwszym da się policzyć bez błędu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz