wtorek, 15 sierpnia 2017

KODEKS RONINA

(9) Dlaczego ronin nie tonie?

Księża katoliccy są wspaniałym materiałem na przyjaciół. Nie będziesz miał ich nigdy wielu, za to będziesz miał ich zawsze i do śmierci. To niemożliwe mieć wielu przyjaciół wśród księży. W zdecydowanej większości duchowni są indywidualistami, wyposażonymi przez Boga w twarde charaktery. Unikając dwuznaczności lub pozorów, nie zgodzą się robić w czyimś świecie za dekorację. Muszą zagrać pierwszą rolę na głównym planie. Dlatego już na początku przyjaźni z księdzem jest albo twórcza fascynacja, solidarność, dialog aż do końca albo czasem gwałtowne zapomnienie. Ja mam jeszcze inny podział tych niewielu przyjaciół księży, których pozyskałem. Noszę ich sobie w środku jak biało-czarne zdjęcia, wysuwane co rusz z butonierki. Mam zatem księży przyjaciół doświadczonych bardziej ode mnie, starszych wiekiem, wodzów i duszpasterzy, którzy nie wiem dla jakiego powodu upodobali sobie przebywać z młokosem. Mam też kilku przyjaciół z czasu seminarium. Nie piszemy do siebie często ale w chwilach nielicznych spotkań, krótko i bez kamuflażu wszystko z cienia kładziemy na stole. Mam jeszcze i tych, którzy stoją za mną murem a ja twardo staję też za nimi, pomimo gęby wykrzywionej od opinii, mimo potknięć i niedoskonałości – prawdziwa przyjaźń rodzi się na polach bitew, a nie za stolikiem w salonikach elit. W ostatni lub nowy segregator pamięci wpinam teraz wreszcie i księży przyjaciół z kategorii międzynarodowej.
Wśród tych ostatnich ważne miejsce zajmuje don Antonio Bonzani, włoski misjonarz, który ponad trzydzieści lat temu wybrał się na służbę do Urugwaju i pozostał tam do dzisiaj. Antonio to baczny obserwator chylącej się ku wieczorowi, całej kościelnej epoki, konsultant wielu biskupów aż po Rzym i świadek posoborowego dramatu katolickiej wspólnoty w Urugwaju. W sytuacji zasiedziałej nad La Platą duszpasterskiej bezradności nigdy nie stracił pogody ducha, wiernej wiary, ufności w reformę oraz twórczej inteligencji, która pozwala mu rozróżniać duchy. Przed wyjazdem na misję zdobył doktorat z dogmatyki. Kiedy w Montevideo nastał, zdecydowany zrobić coś z chaosem, arcybiskup Cotugno rodem z Italii, powołał swego współziomka na rektora Fakultetu Teologicznego w Urugwaju. Antonio miał za zadanie postawić tę uczelnię na nogi. Należało przywrócić polecane przez Kościół katolicki ratio studiorum, położyć kres ideologicznym szkieletom teologii wyzwolenia, które do dziś tańczą i harcują na gruzach latynoamerykańskiej refleksji katolickiej, zbudować następnie korpus kształcenia dla świeckich katechistów z Urugwaju oraz – co najtrudniejsze – oddalić błędy w wykładach dla przyszłych księży znad La Platy, czyli przemieszać solidnie kadrę profesorów. Wielokrotnie w naszych rozmowach wracaliśmy do tych tematów. Antonio był i jest świadom, że nie udało się zrobić wszystkiego, co zamierzał. Dotykało go często cierpienie. Wykonał jednak większą część niewdzięcznej roboty, bez wzbudzania dodatkowych konfliktów, bez wznoszenia sobie pomników czy kapliczek, bez goryczy niespełnienia. Nabył przez to spokoju z odwagą i wolności z humorem. Kiedy w ostatni poniedziałek, kończąc wykłady, schodziłem z pierwszego piętra Fakultetu, spotkałem Antoniego w pokoju docentów. Robił na kolanie notatki, trzymając blisko przed nosem książkę z wyborem homilii świętego Augustyna. Osobiście wolę czytać Augustyna po łacinie – mówił, przesuwając palcem gdzieś po stronie – i popatrz tylko na to zdanie: ten, który cię posłał, nie dopuści byś utonął...
Być może w skutek zamieszania z tematem woli Bożej daliśmy sobie z nią współcześnie spokój. Nieco wygodniej jest wstawić do teologii lub kazania jakąś błyskotliwą myśl z tak zwanej dziedziny ludzkiej egzystencji, pochylając się ze wzruszeniem, w kółko i bez końca nad: samotnością człowieka, przebaczeniem wobec najbliższych, bezsennością nieuleczonych wspomnień czy wewnętrzną wolnością człowieka i pielgrzyma, o której wszyscy lubią posłuchać. Nad wolą Bożą dziś łamią sobie głowę czasem jeszcze skrupulatne mniszki lub neurotyczni nowicjusze ale żeby nowocześni katolicy - to nie! Bo jak tu bez zgubionego klucza podejść do zamkniętego problemu? Czy wola Boża to dyktatura najsilniejszego Bytu wobec podległych Mu struktur stworzenia? Czy zawsze tak musi być, jak Bóg chce? A może uda się czymś wolę Boga przekupić, zmienić, odczarować? Unikać woli Bożej głupio lecz współpracować z nią to ryzyko.
Według interpretacji Augustyna Piotr, stawiając odważnie stopę na morzu rozjątrzonym przez sztorm, prosi Jezusa o powołanie: poślij mnie – mówi do Pana apostoł – pozwól mi iść do Ciebie! Wola Jezusa jest mu przychylna i papież zaczyna kroczyć. Lecz u Boga tysiąc lat jest jak jeden dzień, a jeden dzień przypomina millenium. Po kilku krokach Piotr: rybak, apostoł czy papież, traci z widoku to, co było na początku, więc tonie (por. Mt 14, 28 – 30). A na początku była zgodność pragnień człowieka z wolą Boga. Nie trzeba tego komplikować. Bóg chce twojego szczęścia, pobudza więc twoje serce, wspiera twoje pragnienie i zamierza skutecznie doprowadzić je do celu – to właśnie nazywa się wolą Bożą. I nie ma w naszej wierze pojęcia bardziej sprzyjającego egzystencji człowieka.

Ronin znajduje rozwiązanie problemu życia w silnej woli, a nie w płochliwych sentymentach. Wola potrafi dosięgać wiecznych odpowiedzi, sentymenty co najwyżej ocieplają krajobraz na chwilę. Najpierw jesteśmy tego bardziej niż pewni lecz złośliwy chaos zwichrzonego porządku natury wyrywa nam potem rozum z głowy: wtedy na początku dnia zawsze z z czcią całowałem sutannę, dziś parzy mi ona ramiona. W tamtej pierwszej minucie nie odrywałem od niej wzroku, dziś do niej nie otwieram ust. Gdy pierwszy raz trzymałem moje dziecko na rękach, płakałem ze wzruszenia, dziś nie przestaję krzyczeć ze zmęczenia. Wówczas pierwszy raz gotów byłem dla sprawy postradać życie, dziś budzik o szóstej rano jakby podcina mi gardło. Na granicach epok obalaliśmy dyktatury, dziś plujemy sobie po oczach – emocje, lęki, żądze, plany, idee i przesądy miały, mają, mieć będą swe protesty. Odzyskasz perspektywę, gdy poskromisz w sobie histeryka. Jesteś tylko człowiekiem lecz kopiąc się z falą wytęż wzrok i powróć myślą do brzegu: skąd i po co zacząłeś? Tam jest twoja własna wola Boża. Jeśli pierwsze jest na początku, kroki postawione po pierwszym da się policzyć bez błędu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz