czwartek, 4 maja 2017

KODEKS RONINA

(6)  Ronin z sercem pałającym

Współcześnie nie ma nawrócenia bez adoracji. Adoracja eucharystyczna, powszechnie popularna dziś w katolickim świecie, do nawrócenia prowadzi i po nawróceniu znajduje swą nadprzyrodzoną konsekwencję. Tak więc człowiek nawraca się, gdy widzi Pana, a kontynuując ścieżkę wiary po nawróceniu, pragnie widzieć Pana codziennie. Na pierwszy rzut oka wypada się z tego tylko cieszyć. Bo gdy ja lata temu powracałem do wiary z dalekiej odległości, wszyscy prawie chodzili na niedzielną Mszę, spowiadali się w Wielkim Poście, kładli pieniążek na tacy, zmawiali różaniec w rodzinach i przyjmowali księdza po kolędzie – innowiercy odznaczali się więc partykularnie jaskrawą odmiennością. A dziś kościoły, kaplice i oratoria toną w półcieniu bladych świec. W świątyniach zaś pochylone ku ziemi głowy kontemplatyków, w przytuleniu do Jezusa, z cichym trącaniem strun lub w milczeniu, z wzniesionymi do góry dłońmi, na klęczniku, zawsze z niezachwianą wiarą w pełną obecność Boga w Hostii – pragną adorować aż do przeczucia czegoś w sobie. Jedno jest pewne – adoracja wybudza wrażliwość ducha i dalej zaczyna się już to niepewne. Może być bowiem wrażliwość na miękko - surrealistyczna i sztuczna. I może być wrażliwość na twardo - w wyzwaniu, głęboka w swym czynie, oswojona z realiami, radykalna w szukaniu sprawiedliwości.
Muszę tu dlatego wspomnieć postać księdza Stanisława Kutniewskiego. Pochodzę z Mławy. Prałat Kutniewski zdecydowaną większość swojego życia a także moment śmierci związał z Płockiem, miał jednak w swej biografii i kilkuletni epizod mławski. Byłem dzieckiem, kiedy ksiądz Kutniewski zaczął być w Świętej Trójcy, na rynku proboszczem. Należał do tego typu księży, których natychmiast kurialne archiwa przypisują do katalogu praktyków: remontował, zdobywał środki, robił w trąbę komunistów, bratał się z mławską ciżbą, tryskał humorem i sam osobiście najczęściej prowadził tak zwane Msze Święte z udziałem dzieci, wśród których stałem wtedy i ja, mikrus z otwartą buzią, rozpalonymi oczami i sterczącymi uszami ze zdziwienia, że ewangeliczne życie jest takie proste, radosne, na wyciągnięcie ręki dla każdego. Kutniewski to skuteczny praktyk – mówiło się wtedy i do dziś wspomina się to w Mławie. Pragnę przytaknąć, zwracając wszak uwagę wszystkich na jeden, pozornie niepozorny szczegół: od czasów prałata Kutniewskiego, w mławskiej Świętej Trójcy na rynku rozpoczęła się godzina adoracji eucharystycznej przed wieczorną, codzienną Eucharystią. Nic wielkiego w porównaniu z powszechnie uznaną skutecznością duszpasterską Kutniewskiego: cisza, czasem różaniec, pamiętam jeszcze lata, kiedy monstrancję przepisowo i pięknie spowijał jedwabny welon – tej niewielkiej przestrzeni modlitwy zawdzięczam moje nawrócenie.
Możesz iść na adorację po to, by przyniosła ci ona ulgę w życiu. Ale możesz też pójść adorować Hostię, aby twoje życie przyniosło ulgę światu. Dla postępu wewnętrznego nie jest dobrze myśleć, że to ciężar tego świata komplikuje nieskończenie moje życie, a nie odwrotnie – że to moje istnienie przyczynia ciężarów temu światu. Jakie więc łzy wypłakujesz na adoracji? Są bowiem łzy eucharystyczne bezrobotnego, którego nienawidzi układ i są łzy pesymisty, który zwątpił w to, że dobrych ludzi jest więcej. Łzy wiecznie niedocenionego geniusza i łzy niepoprawnego egoisty. Łzy człowieka, którego nikt nie odwiedza i łzy tego, który nikogo nie zaprasza. Łzy osoby, przed którą piętrzą się nieuzasadnione trudności i łzy kogoś, kto zrozumiał, jak bardzo jest trudny w obejściu. Łzy oschłości, która skarży się na nieobecność Boga i łzy oziębłości, która lekceważy rozwój modlitwy. Dlaczego płaczesz – na progu pustego grobu pytał Pan Jezus Marię Magdalenę, jedną z najbliższych Mu osób w szerokim gronie przyjaciół (por. J 20, 13). W tak poruszającym kontekście musiało to być pytanie zasadne, poważne, znaczące.

Prawdziwie chrześcijański ronin nie jest skłonny zamykać światła adoracji eucharystycznej w sobie. Nie przychodzi mu nawet do głowy, by promieniami adoracji wciąż oświetlać piętrzące się w jego wnętrzu piramidy kompleksów. Przeciwnie, nawykły jest przepuszczać to światło na zewnątrz, do świata, gdzie wielu potrzebuje przemilczeć słowo przekleństwa, nazwać kłamstwo z odwagą, podać rękę samotnym i położyć bezpiecznie komuś głowę na ramieniu. W hierarchii rozwoju wiary biblijnej świadek stoi wyżej od ucznia. Na ucznia wciąż trzeba dmuchać, dbać o niego, motywować. Świadek zaś dojrzał w swej poważnej odpowiedzialności za świat. To o takim chrześcijaninie ludzie zwykli mówić: człowiek z powołania. W tym sensie ronin jest już aktywnym świadkiem Zmartwychwstania. Przestał być jedynie zamyślonym uczniem Krzyża. Uczniowie bowiem zasmucali się sobą na drodze do Emaus, rozmyślając nad porażką Pana. Świadkom zaś chwilę potem pałało serce (por. Łk 24, 13 – 32).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz